Ford B-Max – test

Ford B-Max – test.

Wojtek zobaczył mnie w samochodzie, zawahał się, założył kaptur, szybko podbiegł i błyskawicznie wsiadł do samochodu. – Mam nadzieję, że nikt mnie nie widział! Kilka minut później westchnął – Jakie te fotele wygodne! Jaki naprawdę jest Ford B-Max?

Bryła samochodu jest dość ciekawa, niby van, ale jakiś taki krótki, trochę nieforemny, nie wiadomo czy duży, czy jednak mały. Ma zwartą sylwetkę i nawet trochę przetłoczeń. Ale to trochę jakby młodszy brat chciał na siłę stać się starszym C-Maxem albo S-Maxem. Jest dość wysoki, więc mamy optyczne wrażenie ogromnej przestrzeni. W rzeczywistości rozstaw osi jest zaledwie 16 cm szerszy niż w Fieście. Efekt: samochód dość pokraczny – wąski i wysoki.Ma jednak coś, czym się zdecydowanie wyróżnia. A w zasadzie nie ma – słupka B. Zupełnie nowa konstrukcja drzwi pozwala na zorganizowanie pikniku w każdych warunkach – do dyspozycji mamy 1,5 metra szerokości. Nie ma chyba osoby, która nie doceniłaby tego rozwiązania, ale to ukłon przede wszystkim w stronę rodziców z dziećmi – dziecko można wsadzić do fotelika trzymając je od przodu, a nie jak zwykle od tyłu, wykonując przy tym jakieś dziwne pozy jeśli akurat ktoś zaparkował wyjątkowo blisko naszego samochodu. Koniec z obitym czołem, drzwiami spadającymi na pośladki i ekwilibrystyką na parkingu! Jednak coś za coś – słupki B mają duży wpływ na bezpieczeństwo i to, co w normalnych samochodach jest ich zadaniem, tym razem zostało przeniesione na pionowe struktury drzwi przednich i tylnych. Drzwi są zatem wyjątkowo ciężkie, a blokada przed zsunięciem działa dopiero po całkowitym otworzeniu. Wystarczy odrobina nieuwagi i drzwi zsuną się na dłoń.

Co ma w środku i czego mu brakło?

Wnętrze jest jasne i przestrzenne, to za sprawą panoramicznego dachu stanowiącego atrakcję dla pasażerów. Nawet w pochmurne dni, zimową porą w samochodzie jest wyjątkowo przejrzyście, a my nie czujemy się jak sardynki w ciemnej puszce. Jest też elegancko, jak przystało na francuskie auto. Kierowca nie jest rozpraszany dużą ilością informacji przy zegarach, które są proste i czytelne, wręcz ascetyczne. Za to konsola jest błyszcząca, lekko plastikowa i ma wyjątkowo dużo różnych guzików. Podejrzewam, że nie odkryliśmy nawet połowy rzeczy, jakie miał nam do zaoferowania B-Max. Więcej nie znaczy lepiej – iphone ma jeden przycisk główny plus jeden włącznik/wyłącznik i kochają go miliony ludzi uważając za najbardziej intuicyjny telefon na świecie. W samochodach mogłoby być podobnie. Po co milion przycisków, jeśli nie ma nawigacji? W moim przypadku teoretycznie sprzyja to eksplorowaniu miasta, ale głównie napawa przerażeniem. W efekcie jeśli musiałam się gdzieś wybrać sama to, albo błąkałam się b-maxem po znanych mi okolicach, albo wisiałam na słuchawce i słuchałam instrukcji Wojtka. Dość narzekania, pora na przyjemności: kierowca i pasażer mają mnóstwo miejsca plus fantastyczne fotele – Ford B-Max wyróżnia się zdecydowanie najwygodniejszymi fotelami na świecie. Siadasz i wzdychasz. Z tyłu też nie można narzekać na brak komfortu, co zaskakuje, bo to jednak niewielki samochód. Można pokręcić nosem na nieco zbyt pionową tylną kanapę, ale tak naprawdę to kwestia gustu. W mieście nie usłyszeliśmy od wysokiego pasażera z tyłu ani słowa narzekania. I przy okazji odkryliśmy hit – malutkie lustereczko dla rodziców – można dzięki niemu obserwować co się dzieje na tylnej kanapie bez konieczności zmieniania ustawienia lusterka wstecznego. Widać wszystko. Testowaliśmy na starszym koledze i też się sprawdziło – był grzeczny i nie rozrabiał. W B-Maxie znajdziemy wszystkie wygody do których jesteśmy coraz bardziej przyzwyczajani przez producentów: czujniki parkowania (plus kamera cofania!), klimatyzację i inne przyjemności.

Poskramiacz zbyt wielu klamotów

Jeśli chodzi o bagażnik, to można się zdziwić. No bo skoro B-Max, to ma być na maxa w każdym miejscu. Jednak w przypadku luku bagażowego należy nieco poskromić swoje oczekiwania. Ale bez przesady – zmieszczą się zakupy, zmieszczą się różne klamoty. Bagażnik wydał mi się dość krótki, ale jest ustawny, za co B-Maxowi należy się zdecydowany plus. Podejrzewam, że jeśli ma się zapędy do zabierania zbyt dużej ilości rzeczy na wyjazdy, a samochodem mają podróżować więcej niż dwie osoby, to możemy mieć kłopot. Ale jak się “tak ma”, to nawet standardowy van nie wystarczy. Za to jest jeszcze jedna niespodzianka: składany przedni fotel (pasażera oczywiście), więc: złożymy tylną kanapę, przedni fotel i spokojnie przywieziemy na wakacje deskę surfingową.

Jak on jeździ

Zawieszenie jest w sam raz. Ani nie bujało, ani nie odgryźliśmy sobie języków podczas jazdy po miejskich nierównościach. Dobrze się prowadzi i można się w nim poczuć jak w gokarcie. To niesamowite, że ta średnio wyglądająca kulka spisuje się aż tak dobrze na drodze. Silnik to kolejna fascynująca historia związana z tym samochodem. Zaledwie litrowa(!) jednostka generuje aż 120 KM. Ale to nie byle jaki jeden litr – to ecoboost – trzycylindrowy silnik, w którym każdy cylinder jest zaopatrzony w cztery zawory, bezpośredni wtrysk i zmienne fazy rozrządu. Jest też turbosprężarka, jeszcze niedawno znana i stosowana tylko w dieslach. Turbosprężarka kręci się z prędkością 248 000 obrotów na minutę i zapewnia dostępność momentu obrotowego od najniższych wartości. W efekcie reakcja na gaz jest natychmiastowa. Bye, bye turbodziuro! Dźwięk wydobywający się z tego wyjątkowego silnika też jest jedyny w swoim rodzaju. Brzmi trochę jak skuter, ale trudno oczekiwać bulgotania po litrowym silniczku. Ale nie da mu się odmówić, że przyjemnie wkręca się na obroty i jest całkiem dynamiczny… zwłaszcza jak przypomnimy sobie jaki silnik ma w środku, ile waży, i ile w związku z tym wszystkim pali. A pali zawstydzająco mało i na dodatek ma funkcję eco mode, która podpowiada, kiedy należy wrzucić wyższy bieg, żeby spalanie było jeszcze niższe. Jeżeli polubicie jego wygląd, to okaże się po prostu idealnym miejskim samochodem.