OPEL ASTRA – test

Statek kosmiczny średniej klasy. OPEL ASTRA – test

Nie da się ukryć, że samochody z błyskawicą w poziomie mają w sobie coś. Nie świecą po oczach bogactwem niczym złoty łańcuch dresa z podejrzanej dzielnicy. Są klasyczne, a jednocześnie zadziorne. Co jednak z Astrą, której ktoś przyczepia bagażnik do jej tak przyjemnej linii?

Wydłużona Astra niespecjalnie przypadła mi do gustu. Ni to limuzyna, ni to miejski samochód, nawet nie wiem czy rodzinny czy jednak dla bezdzietnej pary. Wzorem pani z reklamy Ace z dawnych lat jestem bliska stwierdzenia: “jak coś jest do wszystkiego to jest do niczego”. Bardziej podbija moje serce krótsza wersja Astry, a najlepiej działa na mnie wersja 3-drzwiowa. Wiadomo przecież, że samochód, który ma więcej niż 3 drzwi to już nie samochód, a ciężarówka. Sedany w ogóle kojarzą mi się z samochodami, którym ktoś na siłę doczepił pupkę z bagażnikiem. Ale tu jest inaczej. Astra uniknęła wrażenia przylejonego odwłoku i po prostu przypomina Insignię. Dodatkowo uroku dodają jej ksenonowe reflektory o bardzo ładnym kształcie. Na temat trendu producentów samochodów zmierzających do tego, że wszystkie samochody wyglądają tak samo bez względu na rozmiar nie będę się wypowiadać, bo to temat na osobny post. Urody z pewnością nie można jej odmówić – klasyczna, dość niska linia wygląda elegancko, ale nie dziadkowato. Samochodem można zadać szyku w mieście i poza nim.

“I wish I could buy me a spaceship and fly past the sky”

Spośród wszystkich modeli Astry sedan wydaje się najbardziej stonowany, żeby nie powiedzieć nudny. Pasuje raczej nie 20-latkom, ale 40-letnim lekarzom albo innym doktorom. Za to jak się wsiądzie, to 40-latek nieprzyzwyczajony do Opla może się poddać. Konsola około radia wygląda jak wprost ze statku kosmicznego o którym wspomniał z resztą Kanye West w jednym ze swoich uwtworów – świeci się na czerwono i jest ach och nowoczesna. Tak nowoczesna, że wybranie innej stacji radiowej grozi wypadkiem, bo wpadasz w czarną dziurę wciskania kolejnych przycisków. Jest ich naprawdę dużo, pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że za dużo, ale to w sumie może być zajmujące dla pasażera. Kierowca… no cóż, powinien wybrać swoje ulubione radio, włączyć je przed rozpoczęciem podróży i potem co najwyżej ściszać albo podgłaśniać. Po prostu wnętrze jest odwrotnie proporcjonalne do wyglądu zewnętrznego – przepych nowoczesności i futuryzmu, którego nie zauważa się stojąc na zewnątrz. Nie da mu się jednak odmówić porządnego wyglądu – plastik nie bije po oczach i poza guzikomanią wszystko wygląda ładnie i jest dobrze skomponowane. Podobnie jest z wyświetlaczami, na które spogląda się z przyjemnością – zwłaszcza gdy podświetlą się na czerwono przy włączonym pakiecie sport. Lubię Ople za drobne smaczki, które poprawiają komfort estetyczny użytkowania jazdy. Poza tym kolejny plus to fakt, że jak już ktoś jeździł Oplem, to nie przeżyje niespodzianki, choćby przesiadał się do Astry z większej Insigni – cóż, komfort użytkownika przede wszystkim.

Rękawiczki? Rzuć na tylną kanapę!

Znacie na pewno to wstrętne uczucie: zima nie zima, ale rękawiczki trzeba ściągnąć i położyć je zmarznięte na jeszcze bardziej zmarzniętej kierownicy. Klękajcie narody przed nową Astrą – jest podgrzewanie kierownicy. Wsiadasz, odpalasz, włączasz grzanie tyłka, a potem jeszcze grzanie kierownicy – żyć nie umierać. Nie nagrzewa się do jakiejś przesadnej temperatury więc nie martwcie się, że zacznie nagle parzyć. No i to zazdrosne spojrzenie Wojtka – wedle jego w relacji w oczach pojawiła mi się iskierka. Nie wiem czy iskierka, ale z całą pewnością błysk zadowolenia. Wreszcie jedna z zimowych bolączek odchodzi w niepamięć… W ogóle jestem zmarzluchem, więc podgrzewam sobie w samochodzie co tylko można. Dlatego doceniliśmy dwustrefową klimatyzację. Wojtek miał swoje 18 stopni, a ja 23. Zero kłótni, przepychanek i ukradkowego przekręcania pokrętła, bo “a może nie zauważy”.

Kto usiądzie wygodnie

Rozsiądźmy się zatem i ruszmy. Podobno w nowej Astrze fotele powinny być wygodniejsze, wszystkie mają certyfikat lekarzy specjalistów zrzeszonych wokół prowadzonej w Niemczech Akcji na rzecz zdrowych pleców. Ich kształt ma nie tylko dbać o dobre trzymanie podczas zakrętów, ale także utrzymać plecy we właściwej, z punktu widzenia medycyny, pozycji. Cóż, w rzeczywistości Wojtkowi wyjątkowo nie przypadły do gustu, ale mnie siedziało się całkiem wygodnie. Wiadomo, że to ani Recaro, ani idealne fotele wprost z Volvo (ach, Volvo…), ale odpowiednio podpierały mnie po bokach, nie ściskały mi nóg i były niezbyt miękkie ani niezbyt twarde. W efekcie Wojtek całą drogę do Korabiewic narzekał na brak komfortu, co jakiś czas przerywając uwagami na temat okolicznego krajobrazu. Ja z kolei czułam się trochę jak w złotej ładnej puszce chroniona przed zewnętrzną brzydotą. Tego Astrze nie można odmówić: czujesz się w niej jak królowa. Jest elegancko, z klasą i w ogóle high life. Nie jest jest to totalny luksus, bo to nie ta klasa samochodów, ale można naprawdę poczuć się komfortowo. Dla pragnących większych wrażeń jest pakiet sport, który przede wszystkim podświetla wyświetlacze na czerwono, bardzo ładnie z resztą. Różnica nie jest bardzo odczuwalna, jest może nieco bardziej sztywno, przez co podczas jazdy po dziurach nie kołysze cię jak podczas rejsu po jeziorze.

Miejski?

To moja osobista opinia, ale w mieście lubię jeździć samochodami bez odwłoków. To znacznie ułatwia parkowanie. Ale w Astrze dzięki czujnikom parkowania i całkiem niezłym lusterkom z łatwością wykonacie wszelkie miejskie manewry – wciskanie się na miejsce parkingowe czy na pas obok podczas jazdy w korku. Być może w tych przypadkach działał mój niezawodny uśmiech, ale trzymajmy się wersji, że to zasługa Astry. Jak jest na tylnej kanapie – przyznajemy bez bicia – nie wiemy. Nikogo Astrą nie woziliśmy, nie testowaliśmy też bagażnika – jego pojemność to 460 l. Spoglądając na niego stwierdzam, że pan doktor swobodnie może w nim wozić swój kuferek, a pary bez dzieci wybrać się na spore zakupy albo nawet 2-tygodniowe wakacje. Miejsca jest pod dostatkiem. Spalanie na poziomie około 7 litrów nie zabije naszego portfela, chyba że ceny benzyny poszybują w górę. W trasie oczywiście spalanie spada i można się poczuć jak podczas rejsu wycieczkowego. Astra to idealny samochód na wycieczki rodzinne. Nadaje się do tego znacznie lepiej niż do podbijania miasta. Może to dlatego uciekliśmy nią najpierw do Korabiewic, a potem do Kazimierza na niedzielny spacer połączony z konsumpcją gofrów. W trasie jest komfortowo i milutko, no chyba że jednak fotele są nie dla was i bolą was plecy. Jak się przyciśnie na autostradzie, to trzeba nieco podkręcić głośność radia. Za to przy 120km/h kompletnie nie czuć prędkości i jest cichutko, co prawie sprowadziło na nas mandat, jednak mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu :-).

Chyba jesteśmy na Mazurach!

W Astrze przeżyłam też inny moment konsternacji. Choć jechaliśmy do Korabiewic, wyprowadzać na spacer bezdomne psy, to nagle zaczęłam się zastanawiać czy jestem na mazurskiej łące wśród stada bocianów. W Astrze pierwszy raz od dłuższego czasu usłyszałam… dieslowski klekot. Ale jaki to klekot! Klekot w najwyższym stylu niczym klekot bociana w lecie na mazurskiej łące. Aż nie dowierzałam, szturchnęłam Wojtka, wyciszyłam radio i tak przyspieszałam i zwalniałam aby mu pokazać prawdziwy majstersztyk klekotu. Ale poza tym jest miło: silnik choć klekocze jest dość elastyczny, choć ja swoim zwyczajem uprawiam dość mocną redukcję przy wyprzedzaniu. Skrzynia jest krótka, biegi zmieniają się idealnie, a wyprzedzanie nie stanowi większego kłopotu.

Czy chcielibyśmy taki samochód? Nie sądzę. Czułam się w nim jak stateczna starsza Pani, którą z całą pewnością nie jestem. Może wpływ miał na to kolor, ale czuję się w środku, że chodzi o ten doczepiony bagażnik. Poważna Astra to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej. W związku z tym nie zainteresowałam się ceną, która jak mniemam wcale nie jest mała. Być może za 10 lat będę wzdychać do sedanów, ale póki co jestem raczej na nie. Co nie zmienia faktu, że jeśli szukacie komfortu, elegancji i niezawodności, to Astra z całą pewnością będzie dobrym wyborem.