Skoda Citigo – test

Skoda Citigo: Ci-ti-go chcesz?!

Wściekle zielony bolid zaparkował przed naszym domem. A może to gokart? Radosny jak wiosenna trawka rozjaśnił listopadowy wieczór i zabrał nas aż pod Kraków.

Okazuje się, że autko rozmiarów Micry czy Toyoty Yaris może być sympatyczne z wyglądu zamiast przypominać zmniejszony na siłę kompakt. Citigo w świetle latarni wyglądał jak mały rozrabiaka, który tylko czeka aż weźmie się go na przejażdżkę. Nie ma niesamowitej, zapierającej dech w piersiach linii, spojlerów i podwójnej rury wydechowej, ale nie o to tutaj chodzi. Wszystko zostało dobrze wymierzone i koniec końców tworzy całkiem zgrabną bryłę.

Celem naszej podróży był Kraków, a dalej Lanckorona, gdzie mieliśmy zamiar uciec od wszystkich i wszystkiego, nie wychodzić z łóżka, czytać książki i spać do oporu. Ale ponieważ kochamy naszą pracę ja spakowałam do plecaka komputer, a Wojtek… stanął przy samochodzie z dwoma kartonami wypchanym rzeczami do sfotografowania. Dużymi kartonami. Tak, rozpieściliśmy się trochę samochodami kombi, które mieściły wszystko i jeszcze więcej. Pozbyliśmy się jednego kartonu i jakoś go jednak upchnęliśmy (karton, nie Wojtka, dla Wojtka Skoda Citigo przewidziała całkiem sporo miejsca na fotelu pasażera). Mnie, czyli kierowniczce – a może kierownicy? – siedziało się wygodnie, choć nieco zbyt twardo, przez co z tęsknotą wypatrywałam przerwy na inhalację dymem na mrozie. W środku w oczy rzuciło mi się podgrzewanie foteli i zielony kolor – zarówno na drzwiach, jak i na wyświetlaczu. Przez zielone drzwi cały samochód wypełnia się zieloną poświatą przypominając ufoludka. Niestety nie jest to pojazd ufoludków i nie mogliśmy się wzbić ponad korek na wyjeździe z Warszawy i swoje musieliśmy odstać. Wtedy hitem stało się panoramiczne okno dachowe, które co prawda pozostawiliśmy zamknięte, ale można było przez nie podziwiać niebo… czy coś.

Gumowy samochód

Na wyposażeniu z wygód mieliśmy podgrzewane fotele, klimatyzację (nie, nie automatyczną) i czujniki parkowania. Była też przenośna nawigacja Move&Fun. Zdecydowanie zapewniała nam trochę ruchu za każdym razem, gdy próbowaliśmy ją przypiąć i w sumie było wtedy całkiem zabawnie ;-). Daleko jej do intuicyjności przy pierwszym użyciu, ale po dwóch-trzech użyciach można się przyzwyczaić. Chociaż zamocowanie jej za każdym razem wymagało przynajmniej dwóch podejść. Po zainstalowaniu elegancko poprowadziła nas do Krakowa. Swoją drogą nie wiem co w tym jest: trasę Warszawa – Kraków znam na pamięć, a jednak lubię ten zielony szlaczek i informację, że już za parę godzin znajdę się w rodzinnym mieście. O wnętrzu nie ma się co rozpisywać – Citigo to mały samochodzik, z tyłu mieści się Mama (bynajmniej nie w bagażniku) albo karton. Czujniki parkowania są w zasadzie niepotrzebne, bo w lusterkach wszystko doskonale widać, z resztą rozmiar samochodu sprawia, że można się nim wcisnąć prawie wszędzie, co sprawdziłam podróżując po ciasnych uliczkach Krakowa, gdy zabrałam Mamę na kawę. A propos Mamy – doskonale się mieści na tylnej kanapie – a przynajmniej nie skarżyła się głośno na brak miejsca. Wracając uznaliśmy, że samochód jest z gumy i zaczęliśmy przygotowywać ekstra rzeczy do zabrania z Krakowa – mamine przetwory (jestę słoikię), ciuchy i buty. Zmieściliśmy też Llosę, Cortazara, a nawet Choromańskiego! Fakt – nikt więcej by się już do samochodu nie zmieścił, ale to co zaplanowaliśmy zabrać – zabraliśmy!

Mały szaleniec

Ponieważ do Citigo przesiadłam się ze Skody Yeti na początku trochę kwękałam. Ale podczas jazdy w zasadzie można zapomnieć, że jedzie się małym samochodzikiem z litrowym silnikiem o mocy zaledwie 75KM. Okazuje się, że jeżeli tylko zredukuje się bieg z 5-tki na 3-kę i mocno przyciśnie pedał najbardziej po prawej, to mamy do czynienia z zielonym szaleńcem dosyć łatwo wyprzedzającym ociągających się na drodze. Wielkim plusem jest to, że w tym samochodzie trudno jest dostać naprawdę wysoki mandat. Nie jest w stanie rozpędzić się do tak zawrotnej prędkości aby coś nam zagrażało, szczególnie na drodze ekspresowej. Ale to wcale nie oznacza, że jest nudno. Wręcz przeciwnie – autko dostarcza mnóstwo frajdy świetnym odgłosem silnika. To nie jest jęk samochodu błagającego o litość, ale raczej pomruk małego rozrabiaki, który tylko czeka na mocniejsze wciśnięcie gazu. Z resztą wyobraźcie sobie: noc, droga z zakrętami – łagodnymi i nieco ostrzejszymi, po której można jechać z prędkością 90 km/h i “Gliniarz z beverly hills” w radiu – absolutny czad! Tym bardziej, że w zakrętach trzyma się świetnie, co mieliśmy okazję przetestować także na drodze prowadzącej do Lanckorony – nietrudno go poskromić i rewelacyjnie reaguje na wszystkie prośby przekazywane za pomocą kierownicy. Mimo moich początkowych obaw spisał się też dobrze na leśnej ścieżce wiodącej do pensjonatu.

To się opłaca!

Wycieczka Warszawa-Kraków-Lanckorona-Warszawa kosztowała nas jeden bak paliwa + dotankowanie za 20zł. Spalanie w trasie spokojnie można zbić poniżej 5 litrów, co jest więcej niż rewelacyjnym wynikiem. Tak naprawdę podróżując nim i przez chwilę rozmyślając doszliśmy do wniosku, że w zasadzie to idealny samochód: mały, więc wszędzie się zmieści, a ponieważ nie mamy jeszcze dzieci i rzeczy mamy niewiele (no Wojtek ma niewiele, ja nieco więcej) to po co nam większe i więcej palące auto? Do tego wielką zaletą samochodu jest fakt, że nie myśli za kierowcę dając mu się wyszaleć, nie ograniczając go tysiącem systemów bezpieczeństwa, coraz powszechniejszych w nowych samochodach.
Kłopotem pozostaje jednak cena. Nie wiem dlaczego, ale wydawało nam się, że samochód taki jak Citigo nie kosztuje więcej niż 30 000 złotych. Wielkie było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że testowana wersja kosztuje 20 tysięcy więcej. Cena podstawowa to niecałe 40 tysięcy złotych, a żeby mieć “wersję testową”, trzeba dopłacić za: zielony lakier, wersję 5-drzwiową (osobiście ja bym wolała 3-drzwiową), uciekającą nawigację, dodatkowe głośniki z tyłu, elektryczne, panoramiczne okno dachowe, tempomat, ogrzewanie przednich foteli i parę innych “oczywistości”. No cóż, w najbliższym czasie raczej sobie Citigo nie kupimy, ale z chęcią byśmy się nim jeszcze przejechali!