Octavia. Skoda że taka droga

Octavia. Skoda że taka droga

Jak odbyliśmy naszą pierwszą zimową podróż rodzinnym samochodem, w którym zamarzł płyn do spryskiwaczy.

Odebrałam samochód, obejrzałam, pochuchałam, podmuchałam i… pomyślałam, że przeżywam upadek. Ani to specjalnie zgrabne, ani dynamiczne, a już na pewno nie “jakieś”. Po prostu samochód, jakich pełno na drogach. Postanowiliśmy jednak nie zrażać się wyglądem zewnętrznym, który jaki jest, wie każdy – prosta linia, trochę delikatnych przetłoczeń, absolutna klasyka i żadnych szaleństw. Wsiedliśmy do środka. A tam – wyjątkowo znajomo. Skody mają to do siebie, że wyglądają jak Volkswageny – albo na odwrót. Jest praktycznie, z dużą ilością miejsca i idealnie dobraną ilością gadżetów. Jest normalnie – bez fajerwerków, ale też nie czuliśmy się jak miejska biedota. Ruszyliśmy więc rodzinnym samochodem na małe rodzinne tourne.

Po przejechaniu 5km i jakichś 40 minutach dojechaliśmy do ronda Zawiszy. Po kolejnych 50 minutach minęliśmy znak informujący o wyjeździe z Warszawy. Ulga była tym większa, że w tym czasie Skodzina spijała benzynę jak smok po zjedzeniu owieczki od Szewczyka Dratewki. Po wyjeździe z Warszawy rozpoczął się kolejny kłopot pt. “ciężkie warunki na drodze”. Sypał śnieg, było mokro, ślisko i pełno samochodów wokół. Zero szans na wyprzedzanie? Niekoniecznie. W Octavii można poczuć się bezpiecznie, dodatkowo silnik jest całkiem zrywny i można bezpiecznie wyprzedzić, zwłaszcza po zmroku, gdy widać, czy coś nadjeżdża z przeciwka. No i ten dźwięk… Chociaż to tylko 1.4, silnik generuje 122 KM i brzmi całkiem przyjemnie. W końcu trafił nam się samochód z silnikiem benzynowym, a nie ciągle tylko diesle i diesle, a jak powszechnie wiadomo “TDI engines are for older citizens”. Na trasie wystąpił jednak “drobny” kłopot: gdy tylko próbowałam się podczepić do kogoś jadącego szybciej ten ktoś natychmiast zwalniał i się chował. Podejrzewam, że ponieważ to Octavia, i to w ciemnym kolorze, byliśmy brani za policję. Cóż, być może uratowaliśmy kogoś od jakiegoś wypadku?

W sobotni poranek ruszyliśmy pod Kraków. Skodzina zamieniła się z samochodu dla pary w rodzinne wozidło. Z tyłu, gdzie jest naprawdę sporo miejsca, rozkokosiła się mama.Poczułam się jak Gerda w krainie Królowej śniegu. Wokół nas równiny, słońce lekko za mgłą, niejasne, niewyraźne, jakby było za słabe, żeby zaświecić mocniej. Do tego wszystko było pokryte śniegiem, który dopiero rozjeżdżaliśmy. Nikt nie jechał przed nami tą drogą – przynajmniej nie przez kilka wcześniejszych godzin. Wszędzie śnieg, nieodśnieżone drogi i lód na dwóch kolejno następujących po sobie dość ostrych zakrętach. Octavia odrobinę się ześlizguje, ale to ja utrzymuję panowanie nad samochodem, a nie samochód nade mną. Być może na zewnątrz było mroźnie. Nam w środku było ciepło (jest dwustrefowa klimatyzacja więc nie ma kłótni o to jaka ma być temperatura) dzięki podgrzewanym siedzeniom, które zimą wielbię całym swym jestestwem. Skoro już o siedzeniach mowa to pozycja za kierownicą jest umiarkowanie wysoka, nie czułam się jak w wozie strażackim. Po dojechaniu na wieś mróz szczypał w policzki, śnieg chrzęścił pod butami, a w płucach można było poczuć mroźne powietrze wdzierające się do wszystkich żył.

Na wsi do przepastnego bagażnika trafiły ziemniaki, jarzyny i inne pyszności prosto od Dziadka. Nie myślcie, że z tego powodu Skodzina straciła swoją dynamikę. Wracając wybraliśmy drogę boczną, która omijała przytykającą się miejscami “siódemkę”. Okazało się, że to strzał w dziesiątkę. Jak zwykle podczas powrotów towarzyszył nam Marcin Kydryński i jego program “Siesta”. Pędziliśmy węższą niż zwykle drogą, od czasu do czasu mijając samochody. Słońce już się schowało – to były jedne z najkrótszych dni w roku. Zrobiło się szaro i mrocznie, jakbyśmy wjeżdżali na jakieś zakazane tereny, które jeszcze wcześnie nie zostały odkryte. Ale reflektory zapewniające adaptacyjne doświetlanie drogi dawały radę – widać było wszystko. Po kilkudziesięciu minutach jazdy, gdy już wróciliśmy na drogę główną odkryliśmy, że nasze spryskiwacze zamarzły. Nawet pomimo faktu, że dysze podgrzewaczy były podgrzewane.

W mieście Octavia też się sprawdzi: pomieści zakupy, ułatwi parkowanie w zimie dzięki doświetlaniu drogi i czujnikom parkowania. Jest oczywiście rekomendacja biegu, która pozwoli na oszczędne zużywanie paliwa, co z pewnością docenimy w miejskich warunkach, gdzie Octavia zamienia się w paliwożerną, nienasyconą bestię. Ale: od świateł do świateł można się przekonać, że zrywa przyczepność do trzeciego biegu – to niby żaden wyczyn, ale zaskakuje, bo o Octavii myślałam jak o znudzonej koali, która przeżuwa tylko kolejne liście eukaliptusa, obojętna na wszystko inne.

Testowana przez nas Octavia Fresh bazowała na wersji Ambition. Przewiduje automatyczną dwustrefową klimatyzację, radio z możliwością odtwarzania MP3, a także obręcze kół z lekkich stopów. Poza tym znajdziemy schowki na wodę i uchwyty na kwity z parkingu. Cena? 80 tysięcy. Dużo czy mało? W cenie dostajecie ogromny bagażnik i pewność, że każdy (prawie) będzie zjeżdżał z drogi w obawie przed wzięciem udziału w filmie akcji. Ale i trochę innych gadżetów. Jednak rezygnując z niektórych luksusów, jak na przykład czujniki deszczu, parkowania, siatki w bagażniku i inne można obniżyć cenę do 75 tysięcy złotych. My Skody teoretycznie nie chcemy, ale testujemy inne samochody i ciągle powraca wątek, że jednak najlepiej i najszybciej jeździło się Octavią Combi. Być może dlatego Skody to najchętniej kupowane w Polsce samochody ;-).